Potem przyjechalam na Amerykanski Uniwersytet Katolicki na studia doktoranckie ( z chemii, wiec z teologia nie zwiazane) , i wciaz studiowalam w bliskosci bazyliki amerykanskiej, ale jakze innej niz te moje koscioly krakowskie - nowoczesnej, ze sklepem w srodku, z licznymi oltarzami, rzezbami - nieprzystepnej i w moim mniemaniu nastawionej na bizness. I ja w tym wszystkim zagubiona i strasznie samotna. W konca rozczarowanie instytucja katolicka , i z wielkim hukiem zerwalam z religia mojego dziecinstwa. Jak to ja - w moim zyciu bylo wiele samo-dramatu. Patrzac na siebie sprzed tych wielu lat smiac mi sie chce na moja naiwnosc, i desperacje aby znalezc wyznanie idealne. I zaczely sie wedrowki - kosciol baptystyczny, metodystyczny, ortodoksyjny presbiterianski...po poczatkowym miodowym miesiacu, zauwazalam konflikty, wiekszosc tych kosciolow nekala bieda finansowa. Po jakims czasie zaczelam regularnie uczesczac do episkoplanego kosciola amerykanskiego, ktory oparty jest na teologii kosciola anglikanskiego.
Za Wikipedia cytuje
Doktrynę anglikańską cechuje pewien eklektyzm wynikający z "drogi środka" (via media) między rzymskim katolicyzmem a protestantyzmem. Zdaniem biskupa kościoła episkopalnego Pierre Whalona: Anglikanizm jest rudymentarnym sposobem bycia chrześcijaninem, a nie ideologią. Stara się dać wierzącym konieczne minimum, którego potrzebuje każdy, aby podążać za Chrystusem. Nie rościmy sobie pretensji do posiadania pełni wiary, której nikt inny nie posiada. Mogę delektować się całym chrześcijaństwem: reformowanym, prawosławnym i rzymskim, będąc w swoim Kościele. Co jednak najważniejsze, mogę "z bojaźnią i drżeniem sprawować moje zbawienie", jak pisze Paweł w Liście do Filipian.
I to bylo to. Poczulam w tym kosciele ze moge praktykowac swoja etyke chrzescijanska, bez jakiejs sztywnej doktryny teologicznej. To nie byl kosciol ktory wierzy tylko w Biblie, ale odrzuca tradycje. To nie byl kosciol zbawionych i niezbawionych. To nie byl kosciol ktoty twierdzil ze posiadl tajemnice zbawienia.
W USA ludzie wierzacy maja "swoje" koscioly. Bo za "swoj" kosciol bierze sie sie odpowiedzialnosc. Bierze sie odpowiedzialnosc za finanse, za spolecznosc, za edukacje i za wyjscie do ludzi biednych, pokrzywdzonych, potrzebujacych i samotnych. Ksiadz ( jako ze nasz kosciol jest kosciolem srodka, jest to czasem ksiadz, czasem pastor, i tak kobiety maja takie same prawa do sprawowania poslugi kaplanskiej) pelni role przewodnika duchowego, reszta zajmuja sie parafianie. W moim kosciele poznalam wspanialych ludzi, mialam okazje angazowac sie w projekty charytatywne, studiowac Biblie, a ostatnio wspolnie czytac ksiazki.
Rok temu postanowilam wziac urlop - bylam bardzo zaangazowana w roznego rodzaju przedwsieziecia i czulam sie troche wypalona. Odkrylam medytacje buddyjskie, chodzilam na wyklady teologiczne, i dzis po roku nieobecnosci wrocilam do "mojego" kosciola. W "moim" kosciele 95% to ludzie z Afryki lub z Karaibow - ciepli, serdeczni i bardzo ekspresyjni. Organizacja, harmonogramy i cala ta instytucjonalna biurokracja nie jest silna strona tego kosciola. Cuda zdarzaja sie tutaj czesto. Cos jest zaplanowane, niby umowione, i potem zapomniane, ale potem jak w Kaanie Galileskiej, jedzenie cudem sie pojawia, ktos stawia sie z samochodem aby wspomoc akcje i wszystko pracuje...W tym kosciele nauczylam sie ze czasem nic nie pozostaje tylko zdac sie na Boga.... Nauczylam sie sluchac uwaznie kompletnie innych punktow widzenia.
Kiedy sie dzis pojawilam na glownym nabozenstwie to starszi Afrykanczycy zbesztali mnie, ze mnie dlugo w kosciele nie bylo, potem wysciskali, wycalowali - i tak sobie mysle, ze im jestem starsza, tym mniej mam pewnosci do jakiejkolwiek teologii, ale wciaz wierze w kosciol, ktory przy wejsciu ma spizarke dla bezdomnych, 30% swojego budzetu przeznacza dla pomoc dla potrzebujacych, ma drzwi szeroko otwarte dla kazdego kto potrzebuje byc z innymi w niedziele rano, a znak pokoju trwa 20 minut bo kazdy musi sie z kazdym wysciskac i ucalowac. Tak, zdecydowanie ja wierze w potrzebe takich kosciolow, gdzie ludzie sa tacy sami jak gdzie indziej - kompletnie niedoskonali, ale wierzacy w przeslanie milosci.
Wdziecznosc:
- Za ta piekna spolecznosc w moim zyciu.
- Za pogodna i konstruktywna rozmowe z moja mama.
- Za mily wieczor w kinie z G.
Dziekuje. Niewiarygodnie wrecz mi dzis pomoglas - "kompletnie niedoskonali, ale wierzacy w przeslanie milosci."
OdpowiedzUsuńCzytalam poprzedniego bloga, czytalam zeszlorocznego, bede i tego i moze nabiore zwyczaju komentowania. Wypadaloby, bo czytam zawsze i zawsze czekam na nowy wpis.
Pozdrawiam
Chyba Ci zazdroszczę... Nie chyba, naprawdę Ci zazdroszczę! :)BBM
OdpowiedzUsuńagulaw - super!!!! Bardzo sie ciesze:) Bede czekala na Twoje komentarze.
OdpowiedzUsuńBBM - malo polskich emigrantow eksploruje te amerykanskie koscioly. ja bardzo probowalam wejsc w tutejsza polska parafie, byla dla mnie nieprzenikniona i po dojsc dlugim okresie dalam spokoj. ta emigracja ( 23 lata temu) to byl trudny kawalek chleba przy mojej mekoliwej naturze:)