Przez wiele, wiele lat ten rytm pracy byl bardzo stresujacy dla mnie - ile razy wracalam z takiego zjazdu to obiecywalam sobie ze zmienie ta prace, ze nie mam sily na to targowisko proznosci. Moje ego wracalo poranione i podlubane - zdawalam sobie dotkliwe sprawe z przestrzeni dzielacej mnie od tych wybitnych naukowcow. Myslalam ze to tylko ja tak czuje, ze to moje troche poturbowane, emigranckie ego nie moze sie znalezc w tych pieknych hotelach, restauracjach i przyjeciach. Wreszcie zaczelam rozmawiac o tym z moimi znajomymi w pracy - okazuje sie, ze wiekszosc z nas zmaga sie z tym problemem. Od jakiegos czasu te zjazdy wciaz wiaza sie wciaz z intensywna praca, ale nie mam w sobie tego poczucia nizszosci czy tez innosci - wniosek taki, ze ten problem bardziej byl we mnie, niz w tych zjazdach. Ale zanim wrocimy do tego tematu to troche o minimalizmie w moim zyciu...
Od wielu lat pracuje nad tym aby zminimalizowac ilosc materii w moim zyciu. Niestety jedna z moich wczesniejszych metod "na poprawienie swojego humoru" bylo kupienie sobie czegos. "Na poprawienie humoru" zakupy najczesciej sa spontaniczne i nieprzemyslane, wiec w moim domu tych dowodow mojego nie-najlepszego humoru jest wiele. Nigdy nie cierpialam na jakis nadmiar pieniedzy, a poza tym wciaz gdzies tam w tyle glowy zmagam sie z mysleniem o bliskosci mostu pod ktorym zyc mi przyjdzie jak nie bede pracowac 150% i zyc oszczednie (wiem, wiem, to myslenie wynika z moich lekow majacych korzenie w wychowaniu i dziecinstwie) wiec ta materia watpliwej jakosci jest.
Oczywiscie materia jak to materia - humor moze poprawi na pare minut, ale za to bestia wymagajaca jest bo trzeba ja i ukladac, czyscic i prac - domaga sie naszej uwagi i zajmuje nasz czas. Coraz lepiej idzie mi "poprawianie humoru" innymi metodami - czesto humor zdecydowanie mi sie bardziej poprawia jak jaks niepotrzebna materie oddam i ostatnio w kolejnym impulsie minimalizmu, zabralam sie za przejrzenie swoich ksiazek, ktorych nagromadzilam imponujaca ilosc.
Podczas moich zawirowan religijnych namietnie intersowalam sie teologia - zgromadzilam mase ksiazek na temat roznych wyznan. Byl to bardzo ciekawy etap w moim zyciu, dlatego ze w tym wieloreligijnym kraju mozna "doswiadczyc" tych roznych wyznan. Przegladajac te ksiazki stwierdzilam, ze ten etap poszukiwan w moim zyciu juz minal. Od dobrych kilku lat regularnie chodze do kosciola ktory nijak sie nie ma do moich wczesniejszych aspiracji - boskiej instytucji, czy tez tej jedynej drogi do Boga. W moim kosciele jest duzo milosci, ludzie maja duza doze wspolczucia i tolerancji, spiewaja pieknie i glosno a znak pokoju trwa 15 minut, bo kazdy musi sie objac z kazdym. Otwartosc, tolerancja, wspolczucie, zaangazowanie no i ladna obrzedowosc ( bo w tym sie wychowalam) - tego potrzebuje. Poniewaz wychowalam sie w rodzinie ktora regularnie do kosciola chodzila, lubie obrzedowosc, lubie ta specjalnosc niedzieli, gdzie czlowiek robi przerwe od rutyny i celebruje ponadczasowe wartosci milosci i ducha.
Ale wracajac do materii, porzadkow i moich zjazdow. Zapakowalam wiec kilka workow ksiazek teologicznych, i odwiozlam do takiego sklepu co to przyjmuje i sprzedaje te wszystkie niepotrzebne rzeczy. Tyle tych ksiazek nagroamdzilam, ze jak je z domu wynioslam, to moglam usunac trzy male biblioteki z sypialni. Oh i ah - ta dodatkowa przestrzen poprawila mi humor o wiele bardziej niz jakiekolwiek zakupy.
Wsrod tych porzadkow znalalam kilka zapomniainych i cennych ksiazek - miedzy innymi tomiki poezji, oraz przeczytana na osma strone ksiazke Dr. Dyera pt. Your Sacred Self. Pamietam ze kupilam ta ksiazke na lotnisku podczas jednej z moim podrozy na zjazd, i pamietam ze byl to przelomowy moment kiedy zdalam sobie sprawe, ze to czego ja tak naprawde szukam w tych wszystkich teologicznych studiach - to spokoju, harmonii, tego co ludzie nazywaja kontaktem z Bogiem, w kosciolach, religiach, filozofiach Wschodu i Zachodu.
Jeden z rozdzialow tej ksiazki Dr. Dyera opisuje zachowania ktore charakteryzuja ludzi z niezadbana strona duchowa ktora jest wlasnie odbiciem tej harmonii i spokoju ktorej czesto poszukujemy w religiach i teologiach. Z radoscia stwierdzilam ze mimo ze czytalam ta ksiazke dobrych pare lat temu, duzo z tych rozmyslan Dr, Dyera zinternalizowalam ( czyli jak slownik jezyka polskiego tlumaczy: internalizowac = przyjmować za własne narzucane z zewnątrz postawy, poglądy, normy i wartości). No to przypomnijmy sobie co stoi na przeszkodzie naszego wewnetrznego spokoju:
- Dowodzenie swoich racji czesto w sposob klotliwy i obrazajacy innych. Czesto wiaze sie z naszym poczuciem wyzszosci, odrebnosci od innych ludzi, kiepskiej umiejetnosci sluchania i kompleksow. JA, JA, JA.....Spuscmy milosciwa zaslone milczenia na niektore moje zachowani w przeszlosci...
- Konkurencja i porownywanie sie z innymi. Nasz system szkolnictwa w Polsce oparty byl na rankingach i od najmlodszych lat bylismy motywowani do wygrywania konkursow i bycia lepszym od innych. Amerykanski system szkolnictwa jest nieco poprawniejszy w tej dziedzinie, zacheca dzieci aby rozwijaly swoj potencjal, wspolpracowaly ze soba i pomagaly sobie nawzajem. Ja w tym obszarze musze byc bardzo czujna... bo raz po raz wpadam w ta pulapke. Wytrenowalam jednak sie w takim mysleniu, ze jesli poczuje zazdrosc to zaraz zadaje sobie pytanie - co sie dzieje, czego mi tutaj brakuje, co moge zrobic aby wypelnic ta luke...jednym slowem zazdrosc przeobrazam w inspiracje. Zdarza mi sie np. poczuc zazdrosc ogladajac np. zdjecia z jakis bardzo ciekawych podrozy - ale jak tak spedze troche wiecej czasu z ta zazdroscia, to czesto doszukam sie czegos innego - np. braku wolnego czasu, braku kontaktu z przyroda i znajduje sposob aby wypelnic ta brakujaca potrzebe.
- Wygorowane ambicje, dazenia do tytulow, nagrod i zaszczytow. Tutaj trzeba poruszac sie bardzo ostroznie aby nie negowac osiagniec wielkich i wspanialych ludzi i zeby oni byli dla nas inspiracja! I zeby sobie tez nie odcinac drogi do awansow, nowych wyzwan, bardziej satysfakcjonujacej pracy, czy tez radosci z medalu za przebiegniecie pierwszych 5 km, ktory radosnie wisi sobie na mojej scianie i jest dowodem mojej systematycznosci i wielu pieknych biegow nad rzeka. ( Rozpoczelam trenowanie do 10 km, ktore chce przebiec w moje kolejne urodziny. Dlaczego? Dlatego ze te samotne biegi dobrze robia mojej duszy i mojemu zdrowiu, a cel pomaga mi byc bardziej systematyczna!)) Ale nie za wszelka cene! Moim kryterium jest zawsze pytanie - dlaczego tego chce? Czemu bedzie to sluzyc? Czy moge zrobic cos dobrego i pozytecznego? Czy jest to okazja do nauczenia sie czegosc nowego? Takie myslenie daje odwage aby probowac nowych rzeczy, aby nie bac se otwierac kolejnych furtek w naszym zyciu, ale broni od "konca swiata" jesli na mete dotrzemy ostatni. ( Nie, nie ja bylam w srodku w moim biegu!!!! :))
- Zamartwianie sie. To mechanizm obronny wyrobiony przez ewolucje - "zmartwieni - czyli przygotowani na najgorsze" Wychowana w rodzinie kobiet chronicznie zmartwionych z tym radze sobie tylko jako tako.. Martwie sie o moich najblizszych, martwie sie o dzieci w Serbii, martwie sie o srodowisko - pomaga swiadomosc ze martwienie sie , mimo ze pochlania bardzo duzo naszej energii malo co zmienia rzeczywistosc . Wiec kiedy dopada mnie zmartwienie to staram sie cos zrobic - wplacic pieniadze na organizacje ktora ma wieksza moc niz ja, pomodlic sie za bliskich czy tez ludzi cierpiacych i oczywiscie przypomniec sobie ze niestety bogiem swiata nie jestem i moja odpwiedzialnoscia jest ta czastka tego swiata jest ta do ktorego mam dostep...
- Zauwaz, zauwaz mnie! czyli potrzeba aprobaty i pochwaly - ludzie naturalnie chca sie czuc potrzebni, potrzebuja miec wiez z innymi ludzmi. Ja musialam troche pracy wlozyc w ten obszar bowiem bardzo czesto uzaleznialam swoje poczucie wartosci od pochwaly/aprobaty otoczenia. Musialam to zmienic i musze nadal byc czujna, bo byl okres w moim zyciu ze kazda krytyka. dezaprobata byla dla mnie bardzo bolesna, a czesto brak pochwaly/uznania odbieral motywacje dzialania. Dlatego tak bardzo wazne jest uswiadomienie sobie swoich osobistych wartosci i zycia wg tych wartosci - wtedy pochwaly sa przyjemna rzecza ( staram sie autentycznie byc wdzieczna za kazde dobre slowo), a krytyka , jesli jest bolesna, to stanowi okazje do przyjrzenia sie "co sie dzieje? dlaczego boli"?)
Bardzo ciekawe przemyślenia. Czekam na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńSuper Cie tutaj widziec? Co slychac u Ciebie :)?
OdpowiedzUsuń