Pamietam jeszcze swoje pierwsze lata sprzed-internetowe na emigracji. Czulam sie bardzo samotna. Moja wyjazd z Polski nie byl spowodowany potrzeba, lecz mozliwoscia dalszej nauki. Zelazna kurtyna opadla, ja dostalam dobre stypendium na studia doktoranckie.Nie bylam pewna czy chce wyjezdzac, rodzice zachecili mnie zebym sprobowala. Znalazlam sie w miejscu gdzie Polonia byla malenka, czulam sie odizolowana i bardzo samotna, moj jezyk angielski nie byl na tyle dobry aby moc zawierac w nim glebsze przyjaznie. Pisalam dlugie listy do Polski, czekalam na odpowiedzi. Rozmowy telefoniczne byly bardzo drogie, mozna bylo sobie na nie pozwolic tylko od czasu do czasu. Kazdy kontakt zbliskimi mi ludzmi byl wyczekiwany, celebrowany.
Pomalutku Internet zaczal wkraczac w nasze zycia - najpierw strony internetowe. Szukalam na nich informacji o tym jak radza sobie z zyciem emigranci, czytalam pierwsze gazetki polonijne. Ale tez integrowalam sie ze swoja amerykanska rzeczywistoscia- podjelam swiadoma decyzje od odejsciu z Kosciola Katolickiego ( w dobie skandali pedofilskich w Bostonie), wstapilam do lokalnej parafii episkopalnej, zaczelam zawierac pierwsze glebsze przyjaznie w jezyku angielskim.
W internecie pojawily sie pierwsze blogi i fora - mozna bylo "rozmawiac" , dyskutowac, zaczynaly tworzyc sie pierwsze internetowe grupy spolecznosciowe. W domu wciaz mielismy jeden komputer do ktorego ustawiala sie kolejka, wiec ten czas spedzony w przestrzeni wirtualnej byl w zaplanowany i ograniczony. Byl to fajny okres - poznalam bardzo wiele przemilych kobiet w tym okresie, uczestniczylam w wielu bardzo ciekawych dyskusjach, dojrzewalysmy, dzielilysmy sie doswiadczeniami. Mialam swoje zakladki, ulubione blogi, rozmawialam, komentowalam.
Potem przyszly te madre telefony, media spolecznosciowe, dobre aparaty telefoniczne w komorkach i ....jakas taka nalogowa potrzeba bycia na biezaco,poczatki nalogu informacji.
Na samym Facebooku zaprzyjazniona jestem z ponad 400 osobami, w pracy kazdy program musi miec social media - walczymy aby sie przebic w tym natloku informacji, bowiem musimy raportowac ile osob kliknelo na nasza informacja, ile osob przeczytalo.
Przez jakis czas bylam zafascynowana minimalizmem (wtedy jeszcze minimalizm nie byl biznesem ). To zaintersowanie pozwolilo mi sie przyjrzec mojej relacji z materia, i zmierzyc sie z tym jak moje niewinne gromadzenie ( malych rzeczy, bo na duze mnie nie bylo stac w dobie poczatkow na emigracji) maskowalo moje prawdziwe potrzeby. Amerykanska dostepnosc materii spowodowala ze np. po calym dniu ciezkiej pracy latwiej bylo pojechac do sklepu i kupic sobie cos na pocieszenie, niz np. wrocic do domu, przebrac sie w stroj sportowy, zrobic sobie cos zdrowego do jedzenia i wyjsc na spacer. Ta wspolczesna dostepnosc materii w tym kraju stala sie skrotem do zaspokajania bardziej skomplikowanych potrzeb, ktorych do konac nie byklam swiadoma.
Byl taki okres w moim zyciu ze namietnie kupowalam roznorodne kalendarze - mialam nadzieje ze jak sie lepiej zorganizuje, ze jak wszystko zaplanuje to odzyskam zycie nad ktorym bede miala pelna kontrole. Zycie w ktorym mialam male dziecko, rozpoczete studia doktoranckie, pierwsza prace, dlugie dojazdy i w ktorym czulam sie jak na karuzeli przesuwajac sie od jednego do drugiego kryzysu. Z perspektywy czasu widze ze bylo to po prostu bardzo pelne i bardzo intynsywne zycie...takie jak wielu mlodych kobiet. Czasopisma ktore namietnie kupowalam, poradniki z pieknymi zdjeciami, ludzily innym zyciem. Wolniejszym, uprzadkowanym...Czytalam ksiazki na temat organizacji i kupowalam te kalendarze, ktore obiecywaly wiecej czasu, strukture ale one nie dotrzymywaly slowa.
Po jakims czasie zrozumialam co sie dzieje, jak bardzo nie rozumie siebie, swoich potrzeb i jak bardzo napedxzana jestem nierealnymi oczekiwaniami od siebie i swojej rzeczywistosci. Zaczelam pozbywac sie rzeczy, przestalam kupowac kolejne kalendarze, bluzki do biegania....zaczelam porzadkowac swoja przestrzen i koncentrowac sie na tym czego tak naprawde moje zycie potrzebuje. Zaczelam siebie rozumiec lepiej...Zaczelam zyc bardziej uwazniej...
Mysle ze obecnie znalazlam jaki-taki balans jesli chodzi o materie ...
Gorzej jednak z informacja...Czuje ze jestem w nalogu. Kilka razy dziennie wchodze na Facebooka, uczestnicze, komentuje, cos tam postuje ... mam wrazenie calkiem intensywnego zycia socjalnego, ale czy tak jest naprawde? Tak tez sie zastanawiam na ile uczestnicze w zludnej rzeczywistosci i sama taka kreuje i dla siebie i dla innych? Pokazuje te skrawki mojego zycia ktore lubie, ktore chce zatrzymac, rozciagnac. Staram sie byc autentyczna i uczciwa, nie koloryzuje swojej rzeczywistosci ale tez pokazuje jej malenki fragment....ten ciekawy, ten radosny albo ten z ktorego jestem dumna. Ale nie oklamujmy sie tutaj, jesli moi znajomi pokazuja tez tylko ten lepszy fragment swojego zycia, to mnie zlewa sie to w jedno pasmo fascynujacych przygod i radosci i moje zycie czasem wydaje sie byc
niewystarczajace...
Co innego blog ... wrocialam dzis do moich zakladek, nadrobilam zaleglosci i poczulam dobra energie plynaca z przemyslen, poczulam glebsza relacje z ludzmi ktorzy dziela sie bardziej poglebiona trescia niz ta na portalach spolecznosciowych.
Potrzebuje teraz przepracowac swoja relacje z informacja. W dobie nadmiaru tej informacji potrzebuje tresci glebszych, pelnych przemyslen, madrych ...
Czas na detoks informacyjny...
Zacznijmy od redukcji mojego czasu na portalach spolecznosciowych do 30 minut dziennie (wieczorem). Poniewaz zawsze bardzo uwazalam na jakosc a nie na ilosc - moj portal spolecznosciowy jest pelen intersujacych ludzi, ktorzy dziela sie ciekawymi informacjami, nad ktorymi jednak nie zatrzymuje sie dlugo. Podczas tych 30 minut wylapie linki, informacje do ktorych chcialabym wrocic i spedzic z nimi czas. Komentowac bede tylko wtedy jesli bede miala cos madrego, glebokiego do napisania, albo jesli doloze troche pozytywnej energii czy wiedzy. Bedzie to intencjonalna, nieco glebsza forma interakcji.
Byl okres w moim zyciu ze nie wychodzilam z domu bez zeszytu i ksiazki. W autobusach, w kolejkach, w urzedach - czytalam, robilam notatki - mialam bardzo aktywny kontakt z informacja. Teraz duzo czasu spedzam w samochodzie, slucham dobrego radia, ale malo tej informacji ze mna zostaje .Czas zapakowac maly notatnik i ksiazke do torebki...
Ahoj informacjo! Zaczynamy nowa relacje!