Od sierpnia? To juz listopad?
We wrzesniu bylam w Polsce. Zazwyczaj z Polski wracam z bolem w sercu, z niedosytem, z zalami - za malo czasu, za malo spotkan, za malo zawsze tej Polski...Tym razem zaplanowalam bardzo malutko - chcialam miec czas dla ludzi ktorych kocham, chcialam sie nie spieszyc. Mimo 26 lat po tej stronie oceanu udalo mi utrzymac relacje z najblizszymi. Emigracja mnie zmienila, moja praca nad soba wyeliminowala pewne reakcje ktorych w sobie nie lubilam, dojrzalam, i im jestem starsza tym bardziej jestem swiadoma ze ludzi nalezy kochac bo szybko odchodza. Kochac ich takich jakimi sa.
Byl to ogolnie dobry pobyt. Polska piekna, ludzie maja ciekawe zycia ( przynajmniej w srodowisku w ktorym ja sie obracam) , zdecydowanie wiecej czasu niz ja go tutaj mam. W niedziele wreszcie ( bo juz tyle razy planowalam tam pojsc) udalo mi sie dotrzec do luteranskiego kosciola sw. Marcina w Krakowie - bylam zachwycona i wspolnota, i kazaniem. Byla to moja pierwsza wizyta w protestanckim kosciele w Polsce , ten kosciol mijalam niemalze codziennie kiedy mieszkalam w Krakowie, nigdy nie mialam okazji tam wstapic. Podczas tej wrzesniowej niedzieli, wspolnota obchodzila swieto dziekczynienia ( dozynki?).
Byl okres w moim zyciu kiedy uczylam sie wdziecznosci, uczylam sie zatrzymac, zwolnic, przystanac i podziekowac za piekno, za milosc, dobro, usmiech, radosc....Im bardziej sie nad tym koncentrowalam, tym wiecej wypelnialo sie moje zycie ta dobra energia - teraz ta wdziecznosc juz stala sie bardziej automatyczna reakcja, nie musze specjalnie o tym myslec ...Kazanie bylo piekne -zapemiatalam refleksje o naszym osobistym bogactwie. Bogactwem sa nie tylko dobra materialne ale tez nasz czas i talenty. Wokol tych bogactw mozemy zbydowac wysoki mur i spedzic czas na tym aby strzec i dokladac do tego. Samotnie. Alternatywnie, z tych naszych bogactw mozna dolozyc do wspolnej studnii z ktorej mozna wraz z innymi czerpac - studnie maja to do tego ze jakby nie mialy dna...Naiwne? Raczej nie, do tej teorii synergii, obfitosci wraca sie czesto na szkoleniach z zarzadzania:
“Ludzie o mentalności niedostatku mają tendencję widzieć wszystko w kategoriach wygrana - przegrana. Wszystkiego jest tylko tyle, że jak ktoś inny to weźmie to będzie mniej dla mnie. Lecz im mocniej budujemy swe życie wokół zasad, tym bardziej rozwija się w nas mentalność obfitości. Wtedy stajemy się autentycznie szczęśliwi widząc sukces, dobrostan, osiągnięcia, uznanie i uśmiech fortuny innych ludzi. Wtedy jesteśmy przekonani, że ich sukces raczej coś dodaje do naszego życia, niż z niego ujmuje.” Stephen Covey
Zyjac w tym poczuciu obfitosci jestesmy gotowi dodawac do studni bo wiemy ze im wieksza tym latwiej i nam bedzie z niej czerpac. Nie zawsze takie myslenie przychodzi latwo, tyle w nas lekow, tyle w nas obaw - historia nie byla laskawa dla Polski, kazdy z nas w zyciu posrednio lub bezposrednio spotkal sie z bieda, tragediami, nieszczesciami..Czasem chcialoby sie zabarykadowac za tym murem.
Po tylu latach emigracji ciezko jest mi uciec od porownan. Polacy sa srdeczni, goscinni, spontaniczni, ciepli i coraz milsi. Polacy jednak w porownaniu z Amerykanami nie sa za bardzo społeczeństwem obywatelskim. Niedoplacenie oplat, unikniecie podatkow, zalatwienie cos poza przepisami nie odbiera sie jako okradanie własnego państwa. Kiedy dziwilam sie czy pewnych spraw nie mozna zalatwic zgodnie z przepisami, szalam komentarz - Ty nie umialabys tutaj zyc, ty nie rozumiesz co tutaj sie dzieje, tutaj trzeba wiedziec jak kombinowac... W USA rosnie nieufnosc do rzadu, do politykow, ale ludzie wierza ze maja wplyw na swoich lokalnych politykow, staraja sie cos zmienic w swoim srodowisku, przecietny Amerykanin czuje sie bardziej sprawczy, jest bardziej zaangazowany. Wiem ze i to z czasem sie zmieni...
W pazdzierniku bylam na konferencji w Reno, Nevadzie, a w listopadzie w Philadelphii...O Nevadzie musze napisac pare slow, ale robi sie juz pozno dzisiaj wiec tylko pare fotek znad przepienego jeziora Taho.
sobota, 21 listopada 2015
niedziela, 30 sierpnia 2015
o wspoluzaleznieniach
Ostatnio duzo mysle o tym gdzie sa granice pomiedzy zaangazowaniem, wspieraniem innych ludzi, funkcjonalna pomoca a wspoluzaleznieniem/uzaleznieniem emocjoinalnym. Kiedy przyjazn jest zdrowa, budujaca a kiedy staje sie relacja toksyczna, raniaca i podcinajaca skrzydla? Kiedy przyjazn daje energie? Kiedy ja wysysa? Czasami toksycznosc w przyjazni jest subtelna, ukryta, trudniejsza do wykrycia...
Compassion is not a relationship between the healer and the wounded. It’s a relationship between equals.” ~Pema Chodron
Wspolczucie - nie polega na zwiazku pomiedzy osoba uzdrawiajaca a osoba zraniona. Wspol-czucie to relacja pomiedzy rownymi.
Przypomnijmy wiec sobie czym charakteryzuje sie wspoluzaleznienie.
Wspoluzaleznienie charakteryzuje sie nadodpowiedzialnoscia oraz nadmierna kontrola. Osoby wspoluzaleznione sa czesto chronicznymi "pomagaczami". Na zewnatrz osoba wspoluzalezniona radzi sobie doskonale. Dla kogoś potrafi rozwiązać każdy problem. Jeśli chodzi o nią samą jest czesto nieporadna, zagubiona i słaba. Moje problemy wciaz sa nie rozwiazane. Wciaz mam 20 kg nadwagi, wciaz mam nie-do-konca poukladane relacje z rodzina, rozgrzebane projekty w pracy, niezrealizowane plany. Nie jestem osoba na tyle zdrowa by skutecznie i umiejetnie pomoc drugiej osobie. Mialam w tym roku skoncentrowac sie na sobie... Moim natychmiastowym instynktem jest przejac zycie drugiego czlowieka, zorganizowac, naprawic...To nie przyjazn, to wspoluzaleznienie.
Mowie to sobie uczciwie i z miloscia.
Wciaz ciezko skoncentrowac mi sie na swoich potrzebach, aspiracjach i marzeniach. Od dziecka zawiklana w roznorakie pomagania, wspierania - wciaz mam trudnosci w wtyczaniu granic miedzy soba a innymi ludzmi, trudnosc we wlasciwym adresowaniu swoich doroslych potrzeb i pragnien, trudnosc w troszczeniu sie o siebie.
Czuje sie dobrze kiedy swiat wokol mnie jest w porzadku. Nie mam jednak takich sil aby ten swiat doprowadzic do porzadku. Swiat bedzie w porzadku jesli ja bede czula sie dobrze.
Sprobujmy wiec wrocic ten blog do mojego wlasnego zycia...Do codziennosci. Do dbania o siebie.
Sprobujmy wiec wrocic ten blog do mojego wlasnego zycia...Do codziennosci. Do dbania o siebie.
niedziela, 23 sierpnia 2015
niedzielnie i religijnie
Dotarlam do konca letniego maratonu - mimo ze to dopiera druga polowka sierpnia i babie lato wciaz moze nas poddusic wysokimi temperaturami oraz wilgotnoscia, musze przyznac ze tegoroczne lato bylo dla nas wyjatkowo laskawe. Oznaka tej laskawosci jest miedzy innymi to ze w domu dzis mam wszystkie okna otwarte - co za absolutny luksus! Zazwyczaj o tej porze zmeczeni juz mocno upalami siedzimy w zamknietych klimatyzowanych pomieszczeniach wypatrujac znakow jesieni.
Ostatni jestem tak bardzo w rozjazdach i zajeta, ze wkladam duzo wysilku aby w niedziele zwolnic i napelnic swoje emocjonalne i duchowe baterie. Ciezko jest pisac o duchowosci - u kazdego czlowieka manifestuje sie ona inaczej -czesto tez dbanie o dusze kojarzy sie z praktykami religijnymi- u mnie ostatnio te duchowe baterie laduje najlepiej podczas samotnycxh spacerow nad brzegiem "mojej" rzeki, tej ze zdjecia wlasnie.
Czesto sama zadaje sobie pytanie dlaczego mimo mojego rosnacego sceptycyzmu i niecheci do wszelkich zorganizowanych religii wciaz twierdze ze jestem osoba wierzaca. Co w ogole znaczy byc osoba wierzaca w XXI skomplikowanym wieku w ktorym troche naiwnoscia jest wierzyc w Patriachalnego-Boga-"Pana", ktory za dobre wynagradza, za zle kaze i ma nas w nieustajacej opiece. Moja wiara rozpoczeta w rodzinie rzymsko-katolickiej, praktykowana podczas mojego 50-letniego zycia w kosciolach roznych wyznan przeszla wiele ewolucji. POniewaz moja wiara jest "po przejsciach" zacznijmy od tego w co nie wierze:
Ostatni jestem tak bardzo w rozjazdach i zajeta, ze wkladam duzo wysilku aby w niedziele zwolnic i napelnic swoje emocjonalne i duchowe baterie. Ciezko jest pisac o duchowosci - u kazdego czlowieka manifestuje sie ona inaczej -czesto tez dbanie o dusze kojarzy sie z praktykami religijnymi- u mnie ostatnio te duchowe baterie laduje najlepiej podczas samotnycxh spacerow nad brzegiem "mojej" rzeki, tej ze zdjecia wlasnie.
Czesto sama zadaje sobie pytanie dlaczego mimo mojego rosnacego sceptycyzmu i niecheci do wszelkich zorganizowanych religii wciaz twierdze ze jestem osoba wierzaca. Co w ogole znaczy byc osoba wierzaca w XXI skomplikowanym wieku w ktorym troche naiwnoscia jest wierzyc w Patriachalnego-Boga-"Pana", ktory za dobre wynagradza, za zle kaze i ma nas w nieustajacej opiece. Moja wiara rozpoczeta w rodzinie rzymsko-katolickiej, praktykowana podczas mojego 50-letniego zycia w kosciolach roznych wyznan przeszla wiele ewolucji. POniewaz moja wiara jest "po przejsciach" zacznijmy od tego w co nie wierze:
- Zdecydowanie nie wierze ze Biblia jest nieomylna. ( Dla mnie wychowanej w tradycji rzymsko-katolickiej Biblia nigdy nie byla bezposrednim zrodlem wiary ale w protestanckich Stanach ta wiara w nieomylnosc i ponadczosowosc Biblii jest szeroko rozpowszechniona.
- Od zawsze (intuicyjnie i bardzo !) mialam klopot z wiara w Boga ktory w swojej "nieskonczonej dobroci" posyla swojego jedynego syna na okrutna i meczenska smierc w celu odkupienia naszych grzechow. Zawsze mialam olbrzymi problem ze Swietami Wielkanocy i ta teologia grzechu pierworodnego i Boga wymagajacego ofiar za te grzechy.
Mimo tej swojej rosnacej "niewiary" wciaz nie bylam gotowa na calkowite odejscie od chrzescijanstwa i ogloszenie siebie ateista. Od 18 lat jestem czlonkiem episkopalnego kosciola, z przepiekna obrzedowoscia i przemilymi, dobrymi ludzmi wiec mam bardzo dobre doswiadczenia z instytucja religija do ktorej naleze. Troche gorzej jednak z doktryna. Zupelnie przez przypadek (viva social media!) odkrylam calkiem energicznie rosnaca podobnie "nie-wierzaca" grupe chcrescijan. Ta formacja nazywa sie "Chrzescijanstwo Progresywne" - zrzesza ona ludzi ktorzy jak ja lubia praktyki religijne, naleza do roznych denominacji i tradycji, a ich wiara bardziej charakteryzuje sie "droga", uznaniem/afirmacja pewnych wartosci niz na "wiera". Jednym slowem, nie jest tak bardzo istotne dla mnie w co wierzysz, jak wierzysz - wazniejsze jest jak zyjesz.
To "odkrycie" bylo dla mnie olbrzymia ulga bo przez dosc dlugi okres czulam sie troche hipokrytka - twierdzac ze jestem osoba wierzaca/ chrzescijanka , bywajaca w miare regularnie w kosciele ale odrzucajaca z pozoru te fundamentalne prawdy wiary chrzescijanskiej. Na odrzucenie religii z mojego zycia nie bylam gotowa - zawsze gleboko czulam sie zainspirowana naukami Chrystusa i tym jak przeobrazal swiat i ludzi wokol siebie. Stad moja radosci - nie ja jedyna jestem takim dziwacznym CHrzescijaninem - praktykujacym ale nie we wszystko wierzacym.
W co wiec wierza Chrzescijanie Progresywni:
- Wierza ze Biblia jest natchnionym dzielem ktore zawiera mysli mistykow i opisuje ewolucje ducha ludzkiego. Biblia jedna nie jest nieomylna i nalezy ja interpretowac w historycznym kontekscie rzeczywistosci w ktorej byla pisana.
- "Zbawienie" nasze odbywa sie tutaj i teraz. Zbawienie to przemiena/transformacja ( siebie i otaczajacego nas swiata) wskutek takiego a nie innego zycia./ takich czy innych wyborow.
- Ludzkie dylemary, sytuacje, okolicznosci trudnosci sa zdecydowanie bardziej skompolikowane aby mozna je bylo rozwiazac tradycyjnie chrzescijankim pojeciem grzechu i przebaczenia stad progresywni chrzescijanie nie wierza w tradycyjny koncept grzechu. Mimo tej niewiary Progresywni Chrzescijanie stawiaja sobie wysoka poprzeczka moralna.
- Jezus wciaz jest centralna postacia dla progresywnych chrzescijan - jak syn Boga, Slowo ktore Stalo sie Cialem. Chrustus jest dla nas inspiracja ktora swiadczy o charakterze i pasji Boga. (Progresywni Chrzescijanie nie wierza w role Chrystusa jako Baranka Bozego zeslanego na smierc w celu odkupienia grzechow - i wspolczesni teolodzy wskazuja na to ze ta tradycycja "Oskupienia" "Pana" zrodzilach sie podczas feudalnego porzadku swiata okolo 1000 lat temu.) Poniewaz Progresywni Chrzescijanie czerpia inspiracje z zycia Chrystusa traktuja swoje chrzescijanstwo bardzo powaznie - troszcza sie o biednych i wykluczonych, zepchnietych na margines, staraja sie zyc tak aby nie rujnowac srodowiska, sa tolerancyjni i otwarci, zdaja sobie sprawe ze tak jak ludzie tak nasze pojecie/zrozumienie Boga ewoluuje stad nie trzymaja sie kurczowo zadnych doktryn.
- Progresywni Chrzescijanie nie wierza w centralnosc religii chrzescijanksiej, uwazaja chrzescijanstwo jako jedna z drog do Boga
- Progresywni Chrzescijanie to nie to samo co Liberalni Chrzescijanie ale to juz moze kiedys inna notka...
Na koniec moich krotkich rozwazan o chrzescijanstwie progresywnym, progresywne wyznanie "winy" w jezyku angiekskim:
PRAYER OF CONFESSION
O God, we acknowledge that we have not fully used all the gifts which you have given us.
You have given us eyes but we have not always noticed the beauty of the world nor the hurts of other people.
You have given us ears but we have not always heard the songs of nature nor listened to what people are really saying.
You have given us fingers but we have not always felt the world with reverence nor touched other people as tenderly as we could.
You have given us a sense of smell but we are part of a society which pollutes the air as well as the earth, the rivers and the sea.
All: HELP US, STARTING FROM NOW, TO ENJOY OUR SENSES AND TO WORSHIP YOU WITH OUR SEEING AND HEARING, OUR SENSE OF SMELL AND OF TOUCH, AS WELL AS WITH OUR THINKING.
O God, we acknowledge that we have not fully used all the gifts which you have given us.
You have given us eyes but we have not always noticed the beauty of the world nor the hurts of other people.
You have given us ears but we have not always heard the songs of nature nor listened to what people are really saying.
You have given us fingers but we have not always felt the world with reverence nor touched other people as tenderly as we could.
You have given us a sense of smell but we are part of a society which pollutes the air as well as the earth, the rivers and the sea.
All: HELP US, STARTING FROM NOW, TO ENJOY OUR SENSES AND TO WORSHIP YOU WITH OUR SEEING AND HEARING, OUR SENSE OF SMELL AND OF TOUCH, AS WELL AS WITH OUR THINKING.
niedziela, 26 lipca 2015
drabina wnioskowania
Ostatnie trzy dni spedzilam na szkoleniu dla osob zarzadzajacych w naszej organizacji. Intensywne szkolenie trwajace caly rok, z trzema sesjami trzy-dniowych wykladow, z zadaniami do drobienia i dwoma duzymi projektami. Zarzadzam zespolem juz od szesciu lat i wiele tej wiedzy zdobylam w bolach i uczac sie na bledach - jestem wiec zachwycona ze wreszcie moja organizacja wziela sie za porzadne szkolenie swoich menadzerow. Nabralam olbrzymiego apetytu na wiedze w tym zakresie - to szkolenie jest bardzo praktyczne, robimy duzo cwiczen sytuacyjnych i jestem przekonana ze wiele z tej nauczonej teorii bede miala mozliwosc zastosowac w pracy.
Ten blog pisany po polsku pozwala mi nie tylko na praktyke jezyka polskiego, ale tez na internalizacje i przyjmowanie za własne poglądów, postaw, norm i wartości ktorych doswiadczam tutaj w tym moim amerykanskim zyciu. Poniewaz moje wartosci i przekonania ksztaltwaly sie w Polsce, to zlapalam sie na tym, ze czesto potrzebuje pomyslec o tej nowo-nabytej wiedzy po polsku aby ona weszla na moj glebszy, emocjonalny poziom. Ciekawa jestem czy inni emigranci tez tego doswiadczaja, czy sa jakiegos badania naukowe w tej dziedzinie?
Wyglada na to ze pomalutku zatoczylam pelne kolo - przyjezdzajac do USA nie rozstawalam sie ze slownikiem - stary, mocno zniszczony, obklejony tasma slownik polsko -angielski poszedl juz w odstawke - teraz czesto korzystam z elekronicznego slownika angielsko-polskiego. Szukam slow ktorych czesto nie znalam wyjezdzajac z Polski 26 lat temu. Te nowe slowa, pojecia, teoria jest tlumaczona na jezyk polski, stosowana w polskiej rzeczywistosci - bardzo, bardzo mnie to cieszy.
Dzis o jednej lekcji z mojego kursu: a ladder of inference czyli o drabinie wniskowania.
Kilka lat temu kiedy zaczytywalam sie w mojej ukochanej buddyjskiej nauczycielce Pemie Chodram bardzo trafialy do mnie wtedy jej refleksje o tym jak nasze reakcje sa czesto zdeterminwane historiami ktore tworza sie w naszej glowie pod wplywem naszego nawykowego myslenia, przeszlych doswiadczen a ktore tak naprawde sa malenkim strzepkiem obiektywnej rzeczywistosci. Pamietam ze byl to okres kiedy postanowilam zmienic fabule myslenia o sobie jako o ofierze, i zeby to zrobic musialam sie zmierzyc ze swoimi automatycznymi reakcjami i lekami. Wtedy tez zaczelam praktywac "widzenie" swoich mysli i jesli zaczynaly zacinac sie jak na starej winylowej plycie, potrafilam zdac sobie sprawe z tego co sie dzieje ( stara plyta!) i pchnac nieco w przod ta igle gramofonowa - innymi slowy, potrafilam sobie powiedziec- zarzuc siostro ta fabule, bo sie krecisz w kolko. Jesli zareagujesz tak jak zawsze to prawdopodobnie bedziesz miala tak jak zawsze rezultat - zastanow sie czy masz wybor aby zareagowac inaczej. Ta praktyka, czesto nazwana uwaznoscia, pozwolila mi zdecydowanie stac sie osoba mniej reaktywna.
(Doszlam do tych nowych umiejetnosci poprzez moje kilkuletnie zainteresowanie buddyzmem, ktore zdecydowanie ofiarowuje wiele wspanialych narzedzi na rozszerzenie naszej perspektywy, zwolnienia naszego nawykowego myslenia opartego na naszych doswiadczeniach i przekonaniach i zastanowieniu sie czy te stare przekonania sa dobrym filtrem w obecnej sytuacji.)
I oto po kilku latach na odleglym od wszelkich religii kursie dla kadry zarzadzajecj spotkalam sie z tym samym tematem przedstawionym w bardziej "naukowej" formie.
Okazuje sie ze w teorii zarzadzania ta "szybkosc tworzenia fabuly myslowej" ma fachowa nazwe:
Drabina wnioskowania.
Pod wplywem silnego , emocjonalnego impulsu potrafimy przeniesc z pierwszego szebelka naszego myslenia na ostatni siodmy z szybkoscia niemal swiatla. Czyli innymi slowy pod wplywem impulsu wyciagamy blyskawicznie wnioski i czesto reagujemy bez jakiejkolwiek refleksji. W zwolnionym tempie, nasz procesmyslenia ktory odbywa sie w tym krotkim czasie pomiedzy impulsem a reakcja wyglada tak:
Jest impuls. Na pierwszym szczebelku widzimy cos, slyszymy, doswiadczamy ale jeszcze nie oceniamy - troche tak jakbysmy ogladali ta sytuacje ale w niej bezpesrodnio nie uczestniczyli. Na drugim szczebelku zaczynamy filtrowac ta sytuacje. Wybieramy fakty ktore sa nam znane kierujac sie nasza wiedza lub doswiadczeniami i klasyfikujemy te wybrane fakty wg znanych nam schematow. Pniemy sie w gore, kolejny krok - i na szczeblu trzecim te niekompletne fakty staramy sie zrozumiec i wytlumaczyc tak aby mialy dla nas sens. Na szczeblu czwartym czynimy zalozenia na podstawie tych faktow ktore wybralismy do interpretacj. Szczebel piaty - wyciagamy wnisoki i kolejny krok- jestesmy juz przekonani o swojej racji i na szczeblu siodmym przystepujemy do dzialania.
W momencie stresu, pomiedzy bodzcem ( pierwszy szczebel) a reakcja ( szczebel siodmy) nie ma czesto zadnej pauzy.
Na tym moim szkoleniu uczono nas aby w konfliktowych, trudnych lub stresujacych sytuacjach zostac jak najdluzej na pierwszym i drugim szczeblu i aby nie pozwolic tej naszej starej fabule naszego myslenia wlaczyc sie automatycznie. Uczono nas sluchac i pytac tak aby zdobyc jak najwieksza ilosc informacji, a nie zeby sluchac to co sie chce uslyszec.
Przekonania, którymi się kierujemy w życiu mają duży wpływ na nasze decyzje, a ponadto działają jak filtry, które mogą „oświetlać” lub „zaciemniać” prawdziwe fakty. Takimi przekonaniami sa wartosci w ktorych wyrastalismy, tradycje religijne, doswiadczenia ktorych doznalismy w mlodosci - i to wszystko w jakims stopniu jest dla nas czesto swieta prawda.
Czasem jednak niezbedne jest aby tym swietym prawdom sie lepiej przyjrzec i jesli stoja nam te prawdy na drodze do zaangazowania, pelnego harmonii, dobrego, pelnego radosci zycia, to moze nalezy sobie powiedziec - siostro, czas zmienic fabule myslenia. Ostatnio przechodzilam przez okres dwoch miesiecy kiedy zaczelam wracac na te stare , destrukcyjne tory myslenia, lekow (miedzy innymi stare, wytarte przekonania typu; "mozesz w zyciu TYLKO liczyc na siebie, jak nie bedziesz ciezko pracowac to znajdziesz sie na ulicy", i inne podobne "swiete" prawdy. Te religijne zarzucilam juz bardzo dawno, i to byl dlugi i bolesny proces ale o tym w innej notce.). Drop the storyline. Przerwij fabule swojego myslenia jesli Ci ona nie sluzy.
I tak oto moje praktyki medytacyjne, praktyki joginow (ktora wlasnie maja na celu zwolnienie naszych procesow myslowych, zwiekszenie naszej umiejetnosci koncentracji nad obecnym momentem, zauwazenia historii prezentowanych nam przez nasze myslenie) nagle nabraly glebokiego sensu nie tylko jako narzedzia pomagajace mi zyc pelniej i szczesliwiej, ale tez jako narzedzia pomagajace mi byc lepszym manadzerem - osoba ktora ma duza odpowiedzialnosc wspierania ludzi w swoim zespole tak aby mogli realizowac swoj pelny potencjal.
sobota, 18 lipca 2015
zagubiona w tlumaczeniu
Sa takie slowa w jezyku angielskim ktore ciezko mi przetlumaczyc na jezyk polski:
self-care
wellbeing
balance
thrive
Oznaczaja one madre, integralne , wielowymiarowe dbanie o siebie. Self- care -samo-opieka. Wellbeing - bycie w dobrym stanie. Thriving- rozkwitac?
Jest cos holistycznego, wielowymiarowego w tych okresleniach, ktorych odpowiednikow nie moge znalezc w jezyku polskim. Tych slow nie czuje w jezyku polskim.
Jest cos holistycznego, wielowymiarowego w tych okresleniach, ktorych odpowiednikow nie moge znalezc w jezyku polskim. Tych slow nie czuje w jezyku polskim.
Ucze sie wiec tych nowych konceptow. Ba, nie tylko sie ich ucze ale praktykuje. Jestem odpowiedzialna za swoje well-being (dobre-wielomywiarowe-bycie.)
Wyroslam w domu "gdzie zajmowanie soba bylo proznoscia". "roztkliwanie sie nad egocentryzmem. Religia w ktorej sie wychowalam nauczala mnie ze jestesmy niegodni, winni, nieudolni i ze sensem zycia na tym swiecie jest cierpienie w imie nagrody po smierci. Z drugiej strony w Polsce w ktorej wyrastalam ( biednej wtedy bardzo) tak czesto ocenialo sie ludzi po tym w co sie ubierali, jak mieszkali. U mnie w domu nacisk stawiany byl na edukacje, - wzrastajac czulam sie biedna ale madra. Lubilam sie uczyc, mialam dobre oceny ale za nic w swiecie nie chcialam byc w grupie kujonow . Pomieszanie z poplataniem. Pewno troche jak w zyciu kazdego mlodego czlowieka. U mnie do tego jeszcze nalozyla sie emigracja. W wieku gdy myslalam ze juz jestem mniej wiecej uksztaltowana ( 24 lata) wyjechalam do kraju ktory byl dramatycznie rozny od kraju rodzinnego. W tym nowym kraju wiele wartosci nauczonych sie w poprzednim zyciu ( takie jak np. skromnosc, pokora,) staly sie troche balastem. W tym kraju ceni sie ludzi odwaznych, samodzielnych, niezaleznie myslacych , znajacych swoja wartosc i pracowitych. Zaczela wiec sie kolejna mozolna nauka . Dlugo, bardzo dlugo zylam w tym mentalnym okraku pomiedzy oceanem, jednak widze tak wyraznie w ciagu kilku ostatnich lat stanelam juz dwoma nogami na tym amerykanskim gruncie. Wiem kim jestem. Znam siebie. Lubie siebie. Rozumie siebie. Wiem jakimi wartosciami chce kierowac sie w swoim zyciu. Wiem jacy ludzie dodaja mi energi, powoduja ze wzajemnie sie napelniamy. Czuje sie komfortowo w swojej wierze i swojej orientacji politycznej. Musze przyznac ze byla to bardzo mozolna droga, i wiem dobrze ze w zyciu nie da sie spoczac, ze caly czas chce aby to byla zaangazowana i swiadama droga. Ale, ale ...czuje ze nauczylam sie jak lepiej przemierzac ta droga, kiedy troche przycapnac i odpoczac, kiedy podbiec...
Wyroslam w domu "gdzie zajmowanie soba bylo proznoscia". "roztkliwanie sie nad egocentryzmem. Religia w ktorej sie wychowalam nauczala mnie ze jestesmy niegodni, winni, nieudolni i ze sensem zycia na tym swiecie jest cierpienie w imie nagrody po smierci. Z drugiej strony w Polsce w ktorej wyrastalam ( biednej wtedy bardzo) tak czesto ocenialo sie ludzi po tym w co sie ubierali, jak mieszkali. U mnie w domu nacisk stawiany byl na edukacje, - wzrastajac czulam sie biedna ale madra. Lubilam sie uczyc, mialam dobre oceny ale za nic w swiecie nie chcialam byc w grupie kujonow . Pomieszanie z poplataniem. Pewno troche jak w zyciu kazdego mlodego czlowieka. U mnie do tego jeszcze nalozyla sie emigracja. W wieku gdy myslalam ze juz jestem mniej wiecej uksztaltowana ( 24 lata) wyjechalam do kraju ktory byl dramatycznie rozny od kraju rodzinnego. W tym nowym kraju wiele wartosci nauczonych sie w poprzednim zyciu ( takie jak np. skromnosc, pokora,) staly sie troche balastem. W tym kraju ceni sie ludzi odwaznych, samodzielnych, niezaleznie myslacych , znajacych swoja wartosc i pracowitych. Zaczela wiec sie kolejna mozolna nauka . Dlugo, bardzo dlugo zylam w tym mentalnym okraku pomiedzy oceanem, jednak widze tak wyraznie w ciagu kilku ostatnich lat stanelam juz dwoma nogami na tym amerykanskim gruncie. Wiem kim jestem. Znam siebie. Lubie siebie. Rozumie siebie. Wiem jakimi wartosciami chce kierowac sie w swoim zyciu. Wiem jacy ludzie dodaja mi energi, powoduja ze wzajemnie sie napelniamy. Czuje sie komfortowo w swojej wierze i swojej orientacji politycznej. Musze przyznac ze byla to bardzo mozolna droga, i wiem dobrze ze w zyciu nie da sie spoczac, ze caly czas chce aby to byla zaangazowana i swiadama droga. Ale, ale ...czuje ze nauczylam sie jak lepiej przemierzac ta droga, kiedy troche przycapnac i odpoczac, kiedy podbiec...
Co to ma wszystko wspolnego z ta samo-opieka wspomniana na poczatku tej notki? Otoz to ze to moje nieudolne, raczkujace samo-opiekowanie przyczynilo sie ze jestem w tym lepszym miejscu swojego zycia. Wciaz mam napady pracoholizmu napedzanego lekiem o byt, wciaz zmagam sie z wieczorami gdzie lodowka jest moim najlepszym pocieszycielem - ale zdarza sie to coraz rzadziej. Potrafie uslyszec ten stary impuls i przetlumaczycv go na bardziej konstruktywne dzialanie.
Lato tutejsze jest bardzo zjadliwe - moge z reka na sercu powiedziec ze mimo staran, organizacji, planowania funkcjonuje w lecie gdzie tak na 60%. Mamy tutaj klimat podzwrotnikowy - wilgosc i upal obezwladniaja. Do tego dochodzi bardzo, ale to bardzo goracy okres w pracy. Trzy duze konferencje, oraz jak to ja prywajaca sie czesto z motyka na slonce, postanowilam w pracy wydac ksiazke. Wydamy ta ksiazke tej jesieni i juz sobie obiecalam ze bedzie to ostatnie zadanie dla tej mojej nieszczesnej motyki. Nie mam juz aspiracji dotarcia do slonca, chce chodzic wolniej, radosnie i miec wiecej czasu na tej pieknej ziemi.
Motywem przewodnim tego blogu przez nastepny miesiac bedzie self-care (samo-dbanie). Zauwazylam ze to samodbanie musi byc na mojej codziennej liscie tak samo jak wszystkie inne projekty w pracy. Jesli tego nie ma, to jest to pierwsza rzecz ktora zostaje nie zrobione.
Tutaj znalazlam taka liste co pomaga w tym samodbaniu:
Chce troche zautomatyzowac ta samo-opieke. Wprowadzic jakis harmonogram, aby w momentach kryzysowych wlaczal mi sie autopilot.
niedziela, 5 lipca 2015
Kot w pustym mieszkaniu Umrzeć - tego nie robi się kotu. Bo co ma począć kot w pustym mieszkaniu. Wdrapywać się na ściany. Ocierać między meblami. Nic niby tu nie zmienione, a jednak pozamieniane. Niby nie przesunięte, a jednak porozsuwane. I wieczorami lampa już nie świeci. .
.
. Cos się tu nie zaczyna w swojej zwykłej porze. Cos się tu nie odbywa jak powinno. Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma. A co ma zrobic czlowiek z pokojem bez kota? Z pustym fotelem? Z tym rankiem
co tak inaczej sie zaczyna? Z wejsciem do domu nie takim jak zawsze?
Z pustka pod nogami? Z cisza kuchenna? Z katem lozka nieprzytulnym? Niby tak samo a inaczej.
Kot tutaj był i był,
a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma.
Tego sie ludziom nie robi!
niedziela, 14 czerwca 2015
Projekt weekendowy: miniwakacje
Kontynuuje swoj tegoroczny projekt - weekendowe mini-wakacje. Jak wymyslilam ten projekt? Zrodzil sie on ze zwyklej ludzkiej zazdrosci!
Od kilku lat solidnie pracuje nad swoim mysleniem - gleboko wierze w to ze swiat wokol nas w duzym stopniu jest przedluzeniem naszych mysli. Jest bardzo wazne dla mnie abym byla integralnym czlowiekiem tzn abym dotrzymywala slowa (mialam z tym kiedys klopot), miala gleboki szacunek do ludzi w moim zyciu (co tez oznacza szacunek dla siebie samej i mocne bariery psychologiczne - zorientowalam sie ze te dwie rzeczy sa nierozlaczne) oraz byla czlowiekiem prawdomownym. Ostatnio tez bardzo pracuje nad tzw. przestrzenia w moim mysleniu. Nasze mozgi maja tendencje wyciagania szybkich wnioskow, automatycznej klasyfikacji i generalizowania. Ponoc to sprawa tej nieszczesnej wolnej ewolucji naszych mozgow - one wciaz reaguja na zagrozenia ( prawdziewe lub postrzegana) starymi mechanizmami sprzed tysiecy lat - walki lub ucieczki. Nasza automatyczna tendencja do szybkiej analizy ma pomoc nam w przezyciu, lub poradzenia sobie z niebezpieczenstwem. W obecnym czasie niebezpieczenstw ktore zmuszalyby nas do walki lub natychmiastowej ucieczki nie ma az tak wiele, wiec ten mechanizm obronny nie jest az tak bardzo potrzebny. Bedac tego swiadoma, bardzo pracuje nad tym aby automatycznie nie klasyfikowac ludzi. Po pierwsze to ocenianie, porownywanie jest najczesciej projekcja naszych mysli, naszych doswiadczen, naszych naszego braku wiary w siebie czy tez projekcja naszych pragnien; a po drugie niezwykle to splyca nasze relacje z innymi ludzmi. Ilez to razy bylam niezwykle mile zaskonczona jakoscia rozmowy z kims , kto na powierzchni wygladal jak szara myszka, lub mniej mile zaskoczona kto wydawal mi sie z pozoru niezwykle interesujacym czlowiekiem.
Ale wracajac do moich weekndowych mini wakacji - pomysl zrodzil sie z czystej, nieukrywanej zazdrosci. Social media, szczegolnie Facebook ma to do siebie ze jest szklem powiekszajacym intersujacych doswiadczen. Malo kto dzieli sie zdjeciami ze sprzatania kociej kuwety, mycia podlogi, sprzatania zapapranej lodowki czy placenia rachunkow (fascynujaca czesc mojego mini-wakacyjnego weekendu). Nie, Facebook jest pelen zdjec z niezwykle intersujacych podrozy, pieknych kwiatow, zadbanych ogrodow czy przebiegnietych maratonow. ( Oczywiscie, wiele z tych triumfujacych zdjec to moje!).
Lata ze wzgledu na upiorny klimat tutaj oraz rytm mojej pracy sa dla mnie bardzo ciezkie. Jest to bardzo intynsywny okres zawodowo oraz mam okolo 2/3 tyle energii co podczas chlodniejszych miesiecy. Z poczatkiem czerwca kiedy to na Facebooku rozpoczely sie globalne wakacje, mnie taka troche niekontrolowana zazdrosc zaczela ogaraniac. A zazdrosc moze byc albo konstruktywna, albo absolutnie kompletnie nieproduktywna. Zazdrosc konstruktywna to ta ktora komunikuje nam jakis brak w naszym zyciu. Potem mozna sobie z ta informacja sobie usiasc i zastanowic sie co tez to mozna zrobic aby ten brak wypelnic. Zazdrosc niekonstruktywna to wiadomo taka jak ta tego psa ogrodnika, ja nie mam to nie chce bys ty mial - takie podswiadome bojkotowanie i sciaganie innych w dol. Sama tego doswiadczylam, byly czasy ze lapalam na takim mysleniu - bardzo sciagajaca postawa dla wszystkich zaintersowanych, wiec bardzo tego myslenia pilnuje.
Zazdroszczac wiec konstrukcyjnie tych wszystkich pieknych wakacji usiadlam sobie sama ze soba i stwierdzilam ze w tygodniu jestem bardzo zajeta, ale w weekendy moge przeciez sobie organizowac jakies wyprawy. Postanowilam ze co weekend zobacze cos nowego, poznam jakas inna czesc mojej okolicy oraz zapewnie sobie jakas atrakcje. Zadnych projektow, zadnych remontow - minimum prac domowych podczas letnich miniwakacji.
Bingo! Okazuje sie ze mieszkam w niezwykle fajnym miejscu juz 26 lat ale wciaz wiele mam do odkrycia. Dzis np. spedzilam pare godzin na fanatastycznym festiwalu jazzowym - 15 minut od mojego domu. Wczoraj przejechalam ponad 20 km przepieknym szlakiem rowerowym. Weekendy weekendami - ale dodatkowy bonus tyh planow jest taki ze te miniwakacje w jakis sposob rozciagaja mi sie na caly tydzien podczas ktorego czytam lokalne blogi, planuje trasy rowerowe i szukam lokalnych imprez...
Zazdrosc konstrukcyjna to ta ktora wyzwala w nas samych energie do zmian. Przydaloby sie troche zdjec z tych moich miniwakacji ale te wyladowaly oczywiscie na Facebooku. ( i dobrze, bo majac te swoje miniwakacje moge sie bardzo szczerze cieszyc i autentycznie interesowac globalnymi Facebookowymi waacjami.)
Mialam tez napisac dwa przypisy nowych salatek (w ramach mojego wyzwania co weekend to nowa salatka) ale zrobilo sie bardzo pozno... Przepisy przetlumaczone wiec bedzie to szybki wpis w tygodniu w ramach systematycznego pisania bloga.
Od kilku lat solidnie pracuje nad swoim mysleniem - gleboko wierze w to ze swiat wokol nas w duzym stopniu jest przedluzeniem naszych mysli. Jest bardzo wazne dla mnie abym byla integralnym czlowiekiem tzn abym dotrzymywala slowa (mialam z tym kiedys klopot), miala gleboki szacunek do ludzi w moim zyciu (co tez oznacza szacunek dla siebie samej i mocne bariery psychologiczne - zorientowalam sie ze te dwie rzeczy sa nierozlaczne) oraz byla czlowiekiem prawdomownym. Ostatnio tez bardzo pracuje nad tzw. przestrzenia w moim mysleniu. Nasze mozgi maja tendencje wyciagania szybkich wnioskow, automatycznej klasyfikacji i generalizowania. Ponoc to sprawa tej nieszczesnej wolnej ewolucji naszych mozgow - one wciaz reaguja na zagrozenia ( prawdziewe lub postrzegana) starymi mechanizmami sprzed tysiecy lat - walki lub ucieczki. Nasza automatyczna tendencja do szybkiej analizy ma pomoc nam w przezyciu, lub poradzenia sobie z niebezpieczenstwem. W obecnym czasie niebezpieczenstw ktore zmuszalyby nas do walki lub natychmiastowej ucieczki nie ma az tak wiele, wiec ten mechanizm obronny nie jest az tak bardzo potrzebny. Bedac tego swiadoma, bardzo pracuje nad tym aby automatycznie nie klasyfikowac ludzi. Po pierwsze to ocenianie, porownywanie jest najczesciej projekcja naszych mysli, naszych doswiadczen, naszych naszego braku wiary w siebie czy tez projekcja naszych pragnien; a po drugie niezwykle to splyca nasze relacje z innymi ludzmi. Ilez to razy bylam niezwykle mile zaskonczona jakoscia rozmowy z kims , kto na powierzchni wygladal jak szara myszka, lub mniej mile zaskoczona kto wydawal mi sie z pozoru niezwykle interesujacym czlowiekiem.
Ale wracajac do moich weekndowych mini wakacji - pomysl zrodzil sie z czystej, nieukrywanej zazdrosci. Social media, szczegolnie Facebook ma to do siebie ze jest szklem powiekszajacym intersujacych doswiadczen. Malo kto dzieli sie zdjeciami ze sprzatania kociej kuwety, mycia podlogi, sprzatania zapapranej lodowki czy placenia rachunkow (fascynujaca czesc mojego mini-wakacyjnego weekendu). Nie, Facebook jest pelen zdjec z niezwykle intersujacych podrozy, pieknych kwiatow, zadbanych ogrodow czy przebiegnietych maratonow. ( Oczywiscie, wiele z tych triumfujacych zdjec to moje!).
Lata ze wzgledu na upiorny klimat tutaj oraz rytm mojej pracy sa dla mnie bardzo ciezkie. Jest to bardzo intynsywny okres zawodowo oraz mam okolo 2/3 tyle energii co podczas chlodniejszych miesiecy. Z poczatkiem czerwca kiedy to na Facebooku rozpoczely sie globalne wakacje, mnie taka troche niekontrolowana zazdrosc zaczela ogaraniac. A zazdrosc moze byc albo konstruktywna, albo absolutnie kompletnie nieproduktywna. Zazdrosc konstruktywna to ta ktora komunikuje nam jakis brak w naszym zyciu. Potem mozna sobie z ta informacja sobie usiasc i zastanowic sie co tez to mozna zrobic aby ten brak wypelnic. Zazdrosc niekonstruktywna to wiadomo taka jak ta tego psa ogrodnika, ja nie mam to nie chce bys ty mial - takie podswiadome bojkotowanie i sciaganie innych w dol. Sama tego doswiadczylam, byly czasy ze lapalam na takim mysleniu - bardzo sciagajaca postawa dla wszystkich zaintersowanych, wiec bardzo tego myslenia pilnuje.
Zazdroszczac wiec konstrukcyjnie tych wszystkich pieknych wakacji usiadlam sobie sama ze soba i stwierdzilam ze w tygodniu jestem bardzo zajeta, ale w weekendy moge przeciez sobie organizowac jakies wyprawy. Postanowilam ze co weekend zobacze cos nowego, poznam jakas inna czesc mojej okolicy oraz zapewnie sobie jakas atrakcje. Zadnych projektow, zadnych remontow - minimum prac domowych podczas letnich miniwakacji.
Bingo! Okazuje sie ze mieszkam w niezwykle fajnym miejscu juz 26 lat ale wciaz wiele mam do odkrycia. Dzis np. spedzilam pare godzin na fanatastycznym festiwalu jazzowym - 15 minut od mojego domu. Wczoraj przejechalam ponad 20 km przepieknym szlakiem rowerowym. Weekendy weekendami - ale dodatkowy bonus tyh planow jest taki ze te miniwakacje w jakis sposob rozciagaja mi sie na caly tydzien podczas ktorego czytam lokalne blogi, planuje trasy rowerowe i szukam lokalnych imprez...
Zazdrosc konstrukcyjna to ta ktora wyzwala w nas samych energie do zmian. Przydaloby sie troche zdjec z tych moich miniwakacji ale te wyladowaly oczywiscie na Facebooku. ( i dobrze, bo majac te swoje miniwakacje moge sie bardzo szczerze cieszyc i autentycznie interesowac globalnymi Facebookowymi waacjami.)
Mialam tez napisac dwa przypisy nowych salatek (w ramach mojego wyzwania co weekend to nowa salatka) ale zrobilo sie bardzo pozno... Przepisy przetlumaczone wiec bedzie to szybki wpis w tygodniu w ramach systematycznego pisania bloga.
czwartek, 11 czerwca 2015
Czwartek
- Puste i czyste biurko w pracy. Chaos fizyczny wokol mnie bardzo doklada sie do mojego chaosu myslenia.
- W okresach stresu mam tendencje porzucic wszelkie planowanie i niczym czolg pracowac bez zadnej strategii. W grudniu bylam na wspanialym szkoleniu z zakresu efektywnosci pracy - podstawa efektywnosci jest pracy jest dobre planowanie. Planowanie to wlasnie to dzialanie ktore jest w cwiartce czasu z czynnosciami niepilnymi a bardzo waznymi.
Dzis w pracy spedze 30 minut na te dwie czynnosci. I dla przypomnienia dla siebie:
But until a person can say deeply and honestly, "I am what I am today because of the choices I made yesterday," that person cannot say, "I choose otherwise.”
― Stephen R. Covey, The 7 Habits of Highly Effective People: Powerful Lessons in Personal Change
― Stephen R. Covey, The 7 Habits of Highly Effective People: Powerful Lessons in Personal Change
Moje wolne tlumaczenie: Dopoki czlowiek sam przed soba, z pelna uczciwoscia wobec siebie nie jest w stanie przyznac ze tym kim jest dzisiaj zawdziecza wyborom i decyzjom ktore podjal wczoraj, to ten czlowiek nie da rady powiedziec do siebie - podejmuje taka decyzje, to ja decyduje jak reaguje na to co swiat mi serwuje.
Biore pelna odpowiedzialnosc za to kim jestem dzisiaj. Zawdzieczam to w duzej mierze decyzjom i wyborom ktore uczynilam w przeszlosci ( Wiele z nich bylo doskonalych , wiele z nich bylo kiepskich. ) Dzis bede podejmowac kolejne decyzje. Moga one byc automatyczne, takie jak zawsze, ale tez moga byc swiadome ze kazda z tych decyzji to maly krok w kierunku pelniejszego zycia ( ktore niekoniecznie jest zyciem latwiejszym!) Ja decyduje jak odpowiem na ten letni stres w pracy - czy porwie mnie niczym wodospad Niagara, czy bede w stanie zatrzymac sie w tym naplywie wszystkich obowiazkow i kontrolowac moje reakcje. Ja zecyduje jak chce zainwestowac swoj ograniczony czas mojego zycia. (Wczoraj byla to Niagara z pelna sila i niestety destrukcyjnym, kompulsywnym jedzeniem wieczorem - stad ta notka. Ale dzis jest nowy dzien!)
wtorek, 9 czerwca 2015
Skromnosc; pokora
Ostatnio duzo mysle o tych wszystkich przekonaniach ktore nabywalam sie w dziecinstwie i ktore automatycznie wchodzily w moje zycie jako wartosci. U mnie w rodzinie (gleboko religijnej) bardzo ceniona byla skromnosc i pokora. I tak mysle ze od tej skromnosci i pokory to tylko malutki krok do braku poczucia wlasnej wartosci.
Ostatnio w jednej z moich zawodowych ksiazek z zakresu zarzadzania przeczytalam bardzo ciekawe rozwazania na ten temat. Tutaj moje wolne tlumaczenie tego fragmentu:
Skromni/pokorni ludzie:
Ostatnio w jednej z moich zawodowych ksiazek z zakresu zarzadzania przeczytalam bardzo ciekawe rozwazania na ten temat. Tutaj moje wolne tlumaczenie tego fragmentu:
Skromni/pokorni ludzie:
- dobrze wiedza kim sa sa
- czuja sie dobrze ze soba
Skromnosc/pokora nie jest definiowana samo-ponizajacym, niedoceniajacym sie zachowaniem, lecz naszym zachowaniem/odnoszeniem sie do ludzi. Ta refleksja to wciaz w tym temacie , ze jesli czlowiek czuje sie dobrze ze soba, lubi siebie, dba o siebie, mysli dobrze o sobie, docenia siebie, wierzy w siebie to nie jest to brak pokory/egoizm/ brak skromnosci. Czlowiek pokorny docenia siebie i wierzy w siebie. I tego samego chce dla kazdego czlowieka na swojej drodze. Czlowiek pokorny to czlowiek z mocnymi granicami psychologicznym. Bowiem te mocne granice psychologiczne to swiadomosc tego kim jestem, czym dysponuje, za co biore odpowiedzialnosc. Silne granice sa podstawa naszej wolnosci.
Ostatnio tak duzo ludzi mowi mi tyle dobrych i milych slow. Moja naturalna reakcja na to jest skurcz zoladka ( dzieci sie nie chwali bowiem mozna je zepsuc chodzi mi po glowie!) . Ucze sie nowych reakcji. Wdziecznosci za te dobre slowa. radosci z tych dobrych ludzi w moim zyciu czerpania ze wsparcia ktore plynie w kierunku mojego zycia. Oraz glebokiego, szczerego pragnienia aby oni byli szczesliwi. Szczesliwi swoim szczesciem, pelnia swojego zycia.
Ostatnio tak duzo ludzi mowi mi tyle dobrych i milych slow. Moja naturalna reakcja na to jest skurcz zoladka ( dzieci sie nie chwali bowiem mozna je zepsuc chodzi mi po glowie!) . Ucze sie nowych reakcji. Wdziecznosci za te dobre slowa. radosci z tych dobrych ludzi w moim zyciu czerpania ze wsparcia ktore plynie w kierunku mojego zycia. Oraz glebokiego, szczerego pragnienia aby oni byli szczesliwi. Szczesliwi swoim szczesciem, pelnia swojego zycia.
poniedziałek, 8 czerwca 2015
Dlaczego wzielam roczny urlop od wszelakich praktyk duchowych?
Gdzies tam intuicyjne, w glebi siebie czulam ze w tym roku potrzebuje urlopu od wszelakich praktyk duchowych i religijnych - przez wiele lat bylam niezwykle zaangazowana w zycie mojej episkopalnej parafii.....Ten artykul daje glebszy wglad w zjawisko tzw. spiritual bypyssing:
SPIRITUAL BYPASSING Spiritual practice involves freeing consciousness from its entanglement in form, matter, emotions, personality, and social conditioning. In a society like ours, where the whole earthly foundation is weak to begin with, it is tempting to use spirituality as a way of trying to rise above this shaky ground. In this way, spirituality becomes just another way of rejecting one's experience. When people use spiritual practice to try to compensate for low self-esteem, social alienation, or emotional problems, they corrupt the true nature of spiritual practice. Instead of loosening the manipulative ego that tries to control its experience, they are further strengthening it. Spiritual bypassing is a strong temptation in times like ours when achieving what were once ordinary developmental landmarks—earning a livelihood through dignified, meaningful work, raising a family, sustaining a long-term intimate relationship, belonging to a larger social community — has become increasingly difficult and elusive. Yet when people use spirituality to cover up their difficulties with functioning in the modern world, their spiritual practice remains in a separate compartment, unintegrated with the rest of their life.
http://www.johnwelwood.com/articles/Embodying.pdf
SPIRITUAL BYPASSING Spiritual practice involves freeing consciousness from its entanglement in form, matter, emotions, personality, and social conditioning. In a society like ours, where the whole earthly foundation is weak to begin with, it is tempting to use spirituality as a way of trying to rise above this shaky ground. In this way, spirituality becomes just another way of rejecting one's experience. When people use spiritual practice to try to compensate for low self-esteem, social alienation, or emotional problems, they corrupt the true nature of spiritual practice. Instead of loosening the manipulative ego that tries to control its experience, they are further strengthening it. Spiritual bypassing is a strong temptation in times like ours when achieving what were once ordinary developmental landmarks—earning a livelihood through dignified, meaningful work, raising a family, sustaining a long-term intimate relationship, belonging to a larger social community — has become increasingly difficult and elusive. Yet when people use spirituality to cover up their difficulties with functioning in the modern world, their spiritual practice remains in a separate compartment, unintegrated with the rest of their life.
http://www.johnwelwood.com/articles/Embodying.pdf
niedziela, 7 czerwca 2015
I am loving these today......
Does Creativity Have to Come from Suffering?
Suffering may bring any of us there, for sure, but so too might a sense of inner sufficiency, or inner abundance. If we didn’t feel so hollow within, we wouldn’t be so lost in the grasping and craving and mindless consumerism and aimless competition conventional society might invite us to. We can step away from the dictates of the ordinary and see reality in a fresh way.
I think what we actually want (and rely on) from those in creative roles is courage, not their misery. The courage to break through boundaries, to see things differently, the daring to not conform.
Tango songs for running
I find tango music to be both motivational and relaxing. For a marathoner, that’s a very good combo. Keep in mind that, for me, tango is a rather flexible concept. I can, and actually I did, dance tango on tunes that didn’t seem fit for it.
Salatka ( dla Moniki)
Salatka z kaszy quinoa (ale moze byc kazda inna drobna kaszka) z pomidorami, avocado, ogorkami i serem kozim:
Adaptacja z tego przepisu:
Skladniki:
Sos:
3 lyzki oliwy+ 1 lyzka octu + czosnek+ sol
Przygotowanie:
Zmieszaj kasze, ogorki, pomidory i bazylie poszarpana na male kawalki. Na wierz dodaj pokrojona piers z kurczaka, avocado i ser kozi.
Pycha! Salatka wchodzi do jadlospisu. :)
Adaptacja z tego przepisu:
Skladniki:
- oliwa z oliwek z pierwszego tloczenia
- 1 szklanka kaszy quinoa ( tak jestem swiadoma problemow z kasza quinoa i kupuje tylko fair trade). Mysle ze kasze quiona mozna zastaoic jaglana lub kazda inna drobna kaszka.)
- sol
- 3 zabki drobno posiekanego czosnku
- czerwony ocet winny ( ja uzylam dobrego octu balsamicznego)
- 4 pomidory pokrojone w male kostki
- 1 ogorek projony w male kostki
- ok. 120 g sera koziego ( gdybym mieszkala w Polsce zastapilabym ten ser owczy bryndza)
- 1 avocado
- 1 ugrylowana piers z kurczaka
- 6 listkow bazylii
Sos:
3 lyzki oliwy+ 1 lyzka octu + czosnek+ sol
Przygotowanie:
Zmieszaj kasze, ogorki, pomidory i bazylie poszarpana na male kawalki. Na wierz dodaj pokrojona piers z kurczaka, avocado i ser kozi.
Pycha! Salatka wchodzi do jadlospisu. :)
Lato!
Zobaczymy jak mi pojdzie to kolejne postanowienie czestszego pisania tutaj. Jako ze wykluczam z mojego slownika osobistego wyrazenia - "nie mam czasu", "jestem zajeta", "tyle sie dzieje" - nie napisze tego. Bo zorientowalam sie ze niestety lata operowania w chaosie, bez solidnego planowania, bez solidnego kontaktu ze soba wyrobily we mnie ten fatalny nawyk pospiechu, i sama czesto (swiadomie lub podswiadomie) dokladam paliwa do roznego rodzaju kryzysow, bowiem owe kryzysy dodaja mi energi do tych krotko-falowych sprintow w moim zyciu po ktorych czuje sie wykonczona i usprawiedliwiona aby osiasc na laurach i troche pouzalac sie nad soba. Kiedys tak sobie usiadlysmy (bo mamy teraz coraz lepszy kontakt osobisty -i tak usiadlysmy razem, te dwie Marty na zewnatrz i ta Marta w srodku - bo sobie tak dazymy do tego aby byla to ta sama solidna, jedna zdrowa Marta - to jest wlasnie ta spojnosc wewnetrzna, po angielsku zwana inegrity) przy szklance herbaty i tak uczciwie przyjrzalysmy sie tym wszystkim kryzysom. Niestety wiele z nich byla wytworzona sztucznie, albo nieodpowiednia reakcja, albo fatalnym planowaniem, albo zajmowaniem sie rzeczami z cwiartki rzeczy niewaznych i niepilnych, albo niewaznych a pozornie pilnych. ( Pamietajmy o tej matrycy czasu!).
Idealnie powinno sie przebywac w czesci zycia gdzie wszystko co robimy jest wazne i niepilne. Zycie jest jednak zyciem i tak wazne jest aby w tym calym naszym osobistym wzroscie byc jednoczesnie - i solidnym i elastycznym. I wlasnie nasz wysilek w kierunku wzmocnienia naszej solidnosci ( solidny kontakt ze soba, nasze wartosci, relacje z ludzmi, nasze zdrowie, pasje, otwartosc) pozwoli nam na te elastyczne reakcje w momentach kryzysow.
Ostatnio coraz lepiej mi idzie to przebywanie w tej cwiartce rzeczy waznych i niepilnych. W tej wlasnie cwiartce jest moje zdrowie. Narazie nic sie nie dzieje ale zdrowa w tej mojej nadwadze, moim pracoholizmie nie jestem. Jesli sie tym zdrowiem teraz nie zaopiekuje to prawda jest taka ze z wiekiem przesunie sie ono do cwiartki rzeczy pilnych i waznych a to bedzie juz i kosztowna i stresujaca sprawa ( mimo ze mam dobre ubzpieczenie to leczenie w USA jest bardzo drogie).
Uswiadomilam sobie ze dbanie o to zdrowie to nie jest proznosc, przyjemnosc czy tez egoizm, mimo ze jest to bardzo przyjemna sprawa, kiedy nie wiaze sie z lekarstwami czy tez wizytami u lekarza.
( Ja mam mocno zablaganione myslenie w tej dziedzinie bo jak czuje sie dobrze, jak nie jestem w stanie padajacego zmeczenia to gdzies tam w mojej podswiadomosci snuja sie wyrzuty sumienia ze nie zyje pelnie:)- bo tak sie przyzwyczailam do zycia stanie pelnej czujnosci, kryzysow, gdzie potrzeby innych sa wazniejsze niz moje, i do tego te przekonania ze to pelne zycie to musi byc zycie z krzyzem na plecach, i z cierpieniem. (Tych drzwi juz nie otwieramy, bo w tych pokoikach- ciemnych teologicznie- jak mawia moj amerykanski syn- juz wystarczajaco dlugo bylysmy i juz stamtad pieknie wyszlysmy. Ale to temat na inna notke. Notke o pieknym osobistym teologicznym miejscu :)
Usiadlam do tego bloga z postanowieniem napisania przepisu na salatke ktore dzis bede robic oraz o moim letnm rowerowaniu. Ale ja chyba takich notek pisac nie umie. O nie!!!! Oczywiscie ze napisze. Takiego jezyka tez pilnujemy. Jak chce to sie naucze. :)
W ramach bowiem przelamywania moich niepokojow przed nowym, przed zmianami ( a spodziewam sie wielu zmian w najblizszych kilku lat gdyz bedziemy likwidowac nasz duzy dom i prawdopodobnie duzo rzeczy w moim zyciu odwroci sie do gory nogami), stawiam sobie male codzienne wyzwania. Takimi moimi malymi wyzwaniami na to lato sa:
Idealnie powinno sie przebywac w czesci zycia gdzie wszystko co robimy jest wazne i niepilne. Zycie jest jednak zyciem i tak wazne jest aby w tym calym naszym osobistym wzroscie byc jednoczesnie - i solidnym i elastycznym. I wlasnie nasz wysilek w kierunku wzmocnienia naszej solidnosci ( solidny kontakt ze soba, nasze wartosci, relacje z ludzmi, nasze zdrowie, pasje, otwartosc) pozwoli nam na te elastyczne reakcje w momentach kryzysow.
Ostatnio coraz lepiej mi idzie to przebywanie w tej cwiartce rzeczy waznych i niepilnych. W tej wlasnie cwiartce jest moje zdrowie. Narazie nic sie nie dzieje ale zdrowa w tej mojej nadwadze, moim pracoholizmie nie jestem. Jesli sie tym zdrowiem teraz nie zaopiekuje to prawda jest taka ze z wiekiem przesunie sie ono do cwiartki rzeczy pilnych i waznych a to bedzie juz i kosztowna i stresujaca sprawa ( mimo ze mam dobre ubzpieczenie to leczenie w USA jest bardzo drogie).
Uswiadomilam sobie ze dbanie o to zdrowie to nie jest proznosc, przyjemnosc czy tez egoizm, mimo ze jest to bardzo przyjemna sprawa, kiedy nie wiaze sie z lekarstwami czy tez wizytami u lekarza.
( Ja mam mocno zablaganione myslenie w tej dziedzinie bo jak czuje sie dobrze, jak nie jestem w stanie padajacego zmeczenia to gdzies tam w mojej podswiadomosci snuja sie wyrzuty sumienia ze nie zyje pelnie:)- bo tak sie przyzwyczailam do zycia stanie pelnej czujnosci, kryzysow, gdzie potrzeby innych sa wazniejsze niz moje, i do tego te przekonania ze to pelne zycie to musi byc zycie z krzyzem na plecach, i z cierpieniem. (Tych drzwi juz nie otwieramy, bo w tych pokoikach- ciemnych teologicznie- jak mawia moj amerykanski syn- juz wystarczajaco dlugo bylysmy i juz stamtad pieknie wyszlysmy. Ale to temat na inna notke. Notke o pieknym osobistym teologicznym miejscu :)
Usiadlam do tego bloga z postanowieniem napisania przepisu na salatke ktore dzis bede robic oraz o moim letnm rowerowaniu. Ale ja chyba takich notek pisac nie umie. O nie!!!! Oczywiscie ze napisze. Takiego jezyka tez pilnujemy. Jak chce to sie naucze. :)
W ramach bowiem przelamywania moich niepokojow przed nowym, przed zmianami ( a spodziewam sie wielu zmian w najblizszych kilku lat gdyz bedziemy likwidowac nasz duzy dom i prawdopodobnie duzo rzeczy w moim zyciu odwroci sie do gory nogami), stawiam sobie male codzienne wyzwania. Takimi moimi malymi wyzwaniami na to lato sa:
- Co sobote rano wyjechac na nowy szlak rowerowy. Jestem zaskoczona jak wiele pieknych parkow i drog rowerowych jest w mojej okolicy.
- W miare mozliwosci probowac roznych fitnesow. To jest bardzo intersujace doswiadczenie bowiem w mojej okolicy mnoza sie nowe, malutkie studia sportowe i juz wiele razy bylam jedyna uczestniczka na doskonalych zajeciach. Teraz kiedy pogoda jest taka ladna ograniczam joge do jednych lub dwoch zajec w tygodniu a probuje i zumby, i innych fajnych zajec.
- Codzienne pisanie osobistego dziennika. Jako ze nie szlo mi to za dobrze, kupilam sobie takiego juz gotowca - chce zautomatyzowac ta dzialanosc.
Salatke mam zamiar dzis zrobc i moze ja co obfotografuje :) Jak podziwiam te piekne kulinarne blogi :)
niedziela, 29 marca 2015
Sila emocjonalna
Z grudnia zrobil sie marzec. W miedzyczasie skonczylo mi sie 50 lat. Pol wieku. Na dwoch kontynentach.
Ale poniewaz obecne 50 lat jest podobno nowa 40ka wiec w to nowe polwiecze weszlam z piersia dumnie wypieta i glowa podniesiona. Wszyscy ktorzy przeszli ten prog zapewniaja ze po tej drugiej stronie jest dalej zycie pelne i radosne. A ze mam to szczescie pracowac w organizacji ktorej dzialanosc opiera sie na kontrybucji naszych wspanialach wolontaruszy, wiec inspiracji mam co niemiara, bo ci woluntariusze to najczesciej ludzie na emeryturze, pelni pasji i checi dolozenia swojej cegielki do ogolnego dobra.
Mimo pozytywnego nastawienia do swojej 50ki chyba w ostatnich miesiacach przeszlam lekki kryzys i uswiadomilam sobie ze wciaz zmagam sie dosc dotkliwie ze skutkami swojego wspoluzaleznienia. Wciaz pewne moje granice psychiczne sa ruchliwe, zwlaszcza w kontaktach z moja bliska biologiczna rodzina, ktora kocham jak ta wariatka, ale w stosunku do ktorej mam nieco nierealne oczekiwania wypelnienia moich potrzeb, (poniewaz sama ich nie wypelniam). I za to biore pelna odpowiedzialnosc. Zdobylam sie na kilka dosc bolesnych, szczerych do bolu rozmow i widze w pelni swoja nedojrzalosc w tej dziedzinie. Byc moze dlatego ze jest mnie dwie - ta osoba ktora przed latami wyjechal z Polski ( co dopiero podnoszacej sie do demokracji), pelna lekow, pelna kompleksow i obaw, i ja dorosla uksztaltowana w USA, kraju o kompletnie innej mentalnosci, innych wartosciach . Moze dlatego podczas tych powrotow i kontaktow z moja polska rodzina wracam do tej zbuntowanej nastolatki. Sporagniona milosci i uwagi wpadam w zycia ktore od lat tocza sie beze mnie i oczekuje ze te krotkie pospieszne wakacje wypelnia moja potrzebe bliskosci, kontaktu - niestety czesto zostawiaja pustke. Bolesna cena emigracji.
Ten wpis mial jednak byc o czyms innym. Z radoscia melduje ze zrobilam olbrzymi postep w zakresie swojej relacji z jedzeniem - duzo gotujemy w domu, praktycznie wyeliminowalam cukier ze swojego jadlospisu - czuje sie zdecydowanie lepiej. Mysle ze moge powiedziec ze wyrobilam nowe nawyki zywieniowe. Zajelo mi to w sumie cala zime, i patrzec w tyl, najwaznieksze przede wszyskim bylo gotowanie i planowanie posilkow na caly tydzien. To planowanie nie jest scisle - gotujemy zupe, roznego rodzaju warzywa, rybe i jakies mieso. W tygodniu "klecimy" ale najwazniejsze jest zeby bylo z czego klecic. Teraz kiedy moze wreszcie dotrze do nas ta wiosna chce sie zabrac za jakis solidny program ruchu. Joga jest cudowna ale po 50tce zdecydowanie trzeba wdrozyc cwiczenia silowe.
Wciaz nie mam konceptu na ten blog - postanowilam ze bede uzywac go jako narzedzie - wspierajaco- dokumentujace moje wzrastanie, tak po prosty spontanicznie, kiedy bede mogla pisac.
Dzis chcialam zlapac pare mysli z doskonalej ksiazki Amy Morin pt. "13 rzeczy ktorych silni emocjonalnie ludzie nie robia" Fajna ksiazka, potwierdzajaca wiele moich doswiadcze, Oto lista z moimi komentarzami:
1. Nie traca czasu i energii na roztkliwanie sie nad soba. ( Zycie nie jest sprawiedliwe. Jestesmy uwaunkwani ta wieloma czynnikami i naszym zadanie jest przyjac nasze karty i zrobic z nich jak najlepszych uzytek. Czasem te najslabsze karty potrafia byc atutem!)
2. Nie oddaja wladzy nad swoimi rekacjami i emocjami. ( Jednym slowem maja kontrole nad swoimi myslami, maja swoje silne wartosci i sa sobie oparciem.)
3. Nie boja sie zmian.
4. Nie koncentruja sie na rzeczach nad ktorymi nie maja kontroli.
5. Nie martwia sie aby kazdy sie dobrze czul w ich towarzystwie, lub dobrze o nich myslal.
6. Nie boja sie podjac przemyslanego ryzyka.
7. Nie zyja w przeszlosci.
8. Nie robia wciaz tych samych bledow.
9. Nie zazdroszcza innym sukcesow.
10. Nie poddaja sie po pierwszej porazce.
11. Nie obawiaja sie czasu spedzonego z samym soba.
12.Nie czuja ze swiat jest im czyms winnym.
13. Nie oczekuja natychmiastowych rezultatow.
Ale poniewaz obecne 50 lat jest podobno nowa 40ka wiec w to nowe polwiecze weszlam z piersia dumnie wypieta i glowa podniesiona. Wszyscy ktorzy przeszli ten prog zapewniaja ze po tej drugiej stronie jest dalej zycie pelne i radosne. A ze mam to szczescie pracowac w organizacji ktorej dzialanosc opiera sie na kontrybucji naszych wspanialach wolontaruszy, wiec inspiracji mam co niemiara, bo ci woluntariusze to najczesciej ludzie na emeryturze, pelni pasji i checi dolozenia swojej cegielki do ogolnego dobra.
Mimo pozytywnego nastawienia do swojej 50ki chyba w ostatnich miesiacach przeszlam lekki kryzys i uswiadomilam sobie ze wciaz zmagam sie dosc dotkliwie ze skutkami swojego wspoluzaleznienia. Wciaz pewne moje granice psychiczne sa ruchliwe, zwlaszcza w kontaktach z moja bliska biologiczna rodzina, ktora kocham jak ta wariatka, ale w stosunku do ktorej mam nieco nierealne oczekiwania wypelnienia moich potrzeb, (poniewaz sama ich nie wypelniam). I za to biore pelna odpowiedzialnosc. Zdobylam sie na kilka dosc bolesnych, szczerych do bolu rozmow i widze w pelni swoja nedojrzalosc w tej dziedzinie. Byc moze dlatego ze jest mnie dwie - ta osoba ktora przed latami wyjechal z Polski ( co dopiero podnoszacej sie do demokracji), pelna lekow, pelna kompleksow i obaw, i ja dorosla uksztaltowana w USA, kraju o kompletnie innej mentalnosci, innych wartosciach . Moze dlatego podczas tych powrotow i kontaktow z moja polska rodzina wracam do tej zbuntowanej nastolatki. Sporagniona milosci i uwagi wpadam w zycia ktore od lat tocza sie beze mnie i oczekuje ze te krotkie pospieszne wakacje wypelnia moja potrzebe bliskosci, kontaktu - niestety czesto zostawiaja pustke. Bolesna cena emigracji.
Ten wpis mial jednak byc o czyms innym. Z radoscia melduje ze zrobilam olbrzymi postep w zakresie swojej relacji z jedzeniem - duzo gotujemy w domu, praktycznie wyeliminowalam cukier ze swojego jadlospisu - czuje sie zdecydowanie lepiej. Mysle ze moge powiedziec ze wyrobilam nowe nawyki zywieniowe. Zajelo mi to w sumie cala zime, i patrzec w tyl, najwaznieksze przede wszyskim bylo gotowanie i planowanie posilkow na caly tydzien. To planowanie nie jest scisle - gotujemy zupe, roznego rodzaju warzywa, rybe i jakies mieso. W tygodniu "klecimy" ale najwazniejsze jest zeby bylo z czego klecic. Teraz kiedy moze wreszcie dotrze do nas ta wiosna chce sie zabrac za jakis solidny program ruchu. Joga jest cudowna ale po 50tce zdecydowanie trzeba wdrozyc cwiczenia silowe.
Wciaz nie mam konceptu na ten blog - postanowilam ze bede uzywac go jako narzedzie - wspierajaco- dokumentujace moje wzrastanie, tak po prosty spontanicznie, kiedy bede mogla pisac.
Dzis chcialam zlapac pare mysli z doskonalej ksiazki Amy Morin pt. "13 rzeczy ktorych silni emocjonalnie ludzie nie robia" Fajna ksiazka, potwierdzajaca wiele moich doswiadcze, Oto lista z moimi komentarzami:
1. Nie traca czasu i energii na roztkliwanie sie nad soba. ( Zycie nie jest sprawiedliwe. Jestesmy uwaunkwani ta wieloma czynnikami i naszym zadanie jest przyjac nasze karty i zrobic z nich jak najlepszych uzytek. Czasem te najslabsze karty potrafia byc atutem!)
2. Nie oddaja wladzy nad swoimi rekacjami i emocjami. ( Jednym slowem maja kontrole nad swoimi myslami, maja swoje silne wartosci i sa sobie oparciem.)
3. Nie boja sie zmian.
4. Nie koncentruja sie na rzeczach nad ktorymi nie maja kontroli.
5. Nie martwia sie aby kazdy sie dobrze czul w ich towarzystwie, lub dobrze o nich myslal.
6. Nie boja sie podjac przemyslanego ryzyka.
7. Nie zyja w przeszlosci.
8. Nie robia wciaz tych samych bledow.
9. Nie zazdroszcza innym sukcesow.
10. Nie poddaja sie po pierwszej porazce.
11. Nie obawiaja sie czasu spedzonego z samym soba.
12.Nie czuja ze swiat jest im czyms winnym.
13. Nie oczekuja natychmiastowych rezultatow.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
NOWY ROK 2021 - czego dowiedzialam sie w roku 2020?
Ze mojemu , prawie 30 -letniemu malzenstwu potrzeba bylo tego czasu spedzonego w domu, ktory wzmocnil nasza przyjazn. I ze zaloba bardzo b...
-
. Without silence, it is hard to truly hear, to truly listen to God’s voice – to hear God speaking God’s “first language.” -Br. Geof...
-
W zeszlym tygodniu wysluchalam wirtualnego wykladu na temat wyrobienia i utrzymania zdrowych nawykow - zadanie nie tak latwe dla mozgu z A...